sobota, 4 października 2014

Szalony dzień z życia stajni z... Ruską!



Mila i Ruska przedstawiają...
..twór, który początkowo miał być jedynie treningiem skokowym, a wyszło coś, co wymyka się wszelkim normom realizmu. Szukanie garnka złota, chora psychicznie porywaczka i Wolverine z pulsującą na czole żyłką. W międzyczasie faktycznie odbył się trening, co uważamy za wielki sukces. ;D
Z góry przepraszamy za wszelkie błędy i całkowity brak literki "ż".


Boks *Out and Abouta >>
Boks Sheili >>


Dzionek był słoneczny, ale i deszczowy. Kiedy wyjrzałam przez okno zobaczyłam wieeelką, piekną tęczę nad pastwiskami "Cedryki". Troszkę się wystraszyłam kiedy do pokoju, w którym nocowałam, wpadła Mila.
- Idziemy ukraść krasnalom złotooo !!!
- Dobra!

Ubrałam sie w trzy sekundy i pobiegłam za nią na dwór. Nie za bardzo obchodziło nas to, ze z nieba leje sie na nas woda. Wsiadłyśmy na zaparkowane pod stodołą składaki i ruszyłyśmy na poszukiwanie skarbu!
Po kilkudziesięciu metrach zatrzymałyśmy się i wymieniłyśmy spojrzenia.
- Bardzo nam to złoto potrzebne? - zapytałam.
- Nooo... przydałoby się, co nie?
- No dobra, to jeszcze trochę.
Więc pojechałyśmy dalej... Kolejna chwila zwątpienia nadeszła dwa kilometry później, a początek tęczy pozostawał od nas w tej samej odległości, co na początku.
- Nie chce mi się - jęknęłam, kładąc się na kierownicy. - Zawołaj taksówkę i wracajmy.
- Ruska, nie śpij, damy radę - oświadczyła wesoło i szturchnęła mnie w ramie. No i oczywiście jako naczelna sierota tego świata zleciałam na ziemie. W sumie było tam całkiem wygodnie.
- To ja tu poczekam, a ty idź po złoto.
- Ale co jeśli krasnoludki będą stawiać opór?
- Jesteś z metr wyzsza od nich, dasz radę. Wierzę w ciebie. Niech siła... czegoś tam, będzie z tobą! - powiedziałam z namaszczeniem i wygodniej umościłam się na trawie.
Nie odpuściła. Złapała mnie za bluzę i podniosła z taką siłą, ze straciłam orientację w terenie.
- Okej, chyba nie będę się z tobą kłócić...
I ruszyłyśmy po raz kolejny... Minęło 10 minut, potem 20 i 30. Wtedy zadzwoniła moja komórka. Kiedy udało mi się juz odnaleźć właściwą kieszeń, chwilę uzywałam jej jako mikrofonu, doprowadzając Milkę do szału. Musiałam nawet uciekać. Ale w końcu odebrałam.
- Haaalo?
- To ja - powiedział ktoś grobowym głosem.
- Jaki ja?
Mila wyrwała mi urządzenie.
- Ruska wpadła pod samochód, ale mogę jej coś przekazać jeśli trzeba - powiedziała. Cudem zbarałam jej moją zmęczoną zyciem komórę.
- Nie prawda! Nic mnie jeszcze nie przejechało!
- To tylko kwestia czasu - rozpoznałam głos Valentine.
- Ej, no dzięki...
Milka zaczęła krzyczeć, ze jeśli się nie pospieszymy, to krasnoludki zwiną się z garnkiem złota i przepadnie nam fortuna. Val chyba szybko pozałowała tego, ze postanowiła dowiedzieć się, co u nas i rozłączyła się bez słowa, uznając, ze z takimi wariatkami się nie rozmawia. W sumie racja.
- Jedziemy! - zawołała.
- Tak! Ahoj przygodo!
Pojechałyśmy dalej. Zaczynało się robić zimno, słoneczko jakby chmurki przysłoniły...
- Ej! Grzyby! - krzyknęłam.
Zatrzymałyśmy się, co by zebrać trochę maślaków, rosnących przy ściezce. Co chwilę zauwazałyśmy jakieś prawdziwki i te inne, coraz dalej zapuszczając się w las. W końcu stwierdziłyśmy, ze trzeba wracać. Trochę się zdziwiłyśmy, kiedy odkryłyśmy, ze nasze rowery zniknęły.
- Ej... Krasnuludki uprowadziły składaki!
- O zez ty... Niby takie bogate, złoto mają, ale kradną.
- Moze wcale nie są takie bogate...
- I w sumie bez sesu tam jechać, skoro mamy znaleźć stary garnek. Mam sobie w nim owsiankę ugotować, czy jak... Zwijamy się!
- Jesteśmy parę kilometrów od stajni, geniuszu.
- No racja, racja... Dzwoń po kogoś - poleciła.
- Kogo?
- Trevor... Tak, on przyjedzie. Dam mu premię i nie będzie marudził. Dzwoń.
- No wybacz, ale nie mam numerów do twoich stajnnych na szybkim wybieraniu.
- Nie? Ojej... No dobra, uwaga... - podała mi odpowiednie cyferki i wzięłam na głośnik.
Chwilę czekałyśmy az się odezwie.
- Ha..*ziew*...aaalo?
- Cześć mój ulubiony pracowniku! - wypaliła Milka.
Chwila ciszy.
- Co?
- Przyjedź po nas.
- Co? Ale jest szósta rano...
Zdziwiłam się, bo byłam pewna, ze przynajmniej dziewiąta...
- No i co, przyjedź.
- Ale gdzie?
- No tu...
- ???
- Na taką drózkę w lesie.
- Ale podaj mi dokładne miejsce.
- Takie brzozy tu rosną - powiedziałam z zapałem, a Milka parsknęła śmiechem i palnęła mnie w czoło.
- To jest brzozowy las, kobieto!
- To juz coś!
- Znajdź brzozowy las!
Rozłączył się, zanim dowiedziałyśmy się, czy właściwie przyjedzie.

- No i co my teraz zrobimy?
- Spoko, spoko Mila ma plan.
- Tak, no i ciekawe co teraz wymyśliłaś bo az się boję...
- Musimy tylką skąś wytrzasnąć konie...
- Hmm.. Moze zawołajmy.. Em.. Cip,cip,cip
-Ruska...eee co ty robisz??
-Wołam twoje urojone konie!
- Ugh.. No dobra nie wiem co robić!
Obie troszkę stałyśmy, troszkę się kręciłyśmy az w końcu wybuchłam:
- Przeciez mozemy tu zginąć!
- Juz wiem! przecie to jest las no nie...
-Nie łąka!
- Zamknij się Mila! Przeciez w kazdym lesie jest leśniczy!
- A skąd wiesz, ze akurat tutaj, w tym oto miejscu będzie? Przeciez ten las jest wielki!!!
- Musimy tylko troszkę pochodzić i się porozglądać :)
-O nie! ja nigdzie nie idę. Ruska masz jakieś walnięte pomysły! Zapisze cię do psychiatry kiedy wrócimy!
- Ty mnie? Wiesz to nie ja chciałam ukraść krasnalom złoto!
Z naszej kłótni wyrwał nas głośny turkot.
- Co to tramwaj?
-Mila z tobą coraz gorzej! Tramwaj w środku lasu???
Zdąrzyłyśmy wymienić między sobą tylko 2 zdania kiedy zza górki wyłonił się dobrze nam znany Cedrykowy bus.
- Trevor!- krzyknęłyśmy niemal chórem.
Prawie rzuciłyśmy mu się na szyję z czego on niezmiernie się ucieszył.
- Ruska do tyłu!
- Ugh...
-Jak nas znalazłeś???
- Hymmm... No wiesz...
-No gadaj!
- Dobra tylko nie krzycz! Zainstalowałem kiedyś Rusce w telefonie aplikację "Gdzie jest dziecko", bo wiesz, no ja...
Trevor się zakłopotał przez co prawie wjechał w drzewa, ale nie wnikamy...
Widziałam jak Ruska się załamała na tylnym siedzeniu.
Mnie normalnie zatkało... Mój stajenny buja się w mojej kolezance... OMG!
W końcu w domu!
- Ej moze pójdziemy się przebrać i umyć co? No bo nie ukrywając jesteśmy całę brudne!!!
- No ale ja to bym coś zjadła...
- Hymm no w sumie masz rację... Wiem! Co powiesz na... przepyszne kanapeczki a'la Mila z drzemem jabłkowym???
- Myyy i do tego mleczko od krówki :3
- Dokładnie! No to zapraszam do kuchni!!!
-No to teraz zapraszam na program kulinarny "Mila Gotuje!"!
- Ruska nie wygłupiaj się!
- Dobrze...Jakie składniki są nam potrzebne do zrobienia takich kanapek???
- Chleb, masło, i dzem - najlepiej własnej roboty :)
- MMMM pycha!
- Smarujemy chleb masłem, rozsmarowujemy dzem i ... produkt gotowy do spozycia!
Obie wybuchnęłyśmy nieogarniętym śmiechem :D
Ruska pomogła mi zrobić resztę kanapek. W końcu usiadłyśmy do stołu.
- No to jak, mona konsumować?
- Oczywiście!
Kanapki były przepyszne. No to się najadłyśmy.
- Ruska! Widziałam!
- No bo ja nie lubię masła!!!
- No to trzeba było od razu mówić!
- Dobra tam. Kanapki były pyszne :)
- Wiem, wiem. Ja pójdę do łazienki na dole, a ty idź do góry.
- Ok. Ale Mila...
- No?
- Co z tymi rowerami?
- Daj spokój! Krasnale mi za to zapłacą!!!
Jeszcze chwile złorzeczyła na biedne krasnoludki, a potem zniknęła za drzwiami toalety. Wzruszyłam ramionami i wskoczyłam na schody. Jakieś 15 minut później przebrana w bryczesy i trochę cieplejszą kurtkę wróciłam do kuchni. Milka juz tam była i gapiła się na drzwi lodówki. Zaintrygowana podeszłam blizej i odkryłam, ze nie chodziło o drzwi, ale o kartkę do nich przyczepioną. Imiona cedrykowych koni.
- Cooo robisz? - zapytałam rezolutnie.
- Chcę pojeździć. Na koniu. I chcę skakać!
- No dobra, ja przyjechałam z Sheilą, więc mozemy sobie trochę pokicać.
- To ja wezmę Abouta. Moze się jakoś będzie zachowywac... - westchnęła, a potem nagle zacisnęła dłonie w pięści. - A po południu rozprawimy się z krasnalami!
- Ok.
Dziarskim krokiem ruszyłyśmy do stajni, kilka koni zarzało na nasz widok, inne jedynie rzuciły na nas okiem i wróciły do wcinania sianokiszonki. Boks Shi znajdował się blizej, więc zatrzyłam się, a Mi poszła dalej.
- Kochana, poskaczemy sobie, zgoda? - Pogłaskałam ją po czole. Nie odpowiedziała, co uznałam za dobry znak, bo to oznaczało, ze nie było ze mną jeszcze tak źle.
- Ruuus?! - Usłyszałam Milę.
- Cooo?!
- Nie rozmawiaj z koniem, tylko się pospiesz...
Wywróciłam oczami i raz dwa udałam się do siodlarni. Zabrałam stamtąd swój sprzęt i szczotki.
- Out juz gotowy, a jak Shi?
- Tylko podepne popręg i mozemy ruszać :)
- Ocho! Ale leje! Przykryjmy siodła i szybko na halę!
Pobiegłyśmy do siodlarni po pierwsze lepsze nakrycia na siodła. Migiem zarzuciłyśmy na grzbiety naszych rumaków, zarzuciłyśmy kaptury na nasze głowy, poprawiłyśmy wodze, które trzymałyśmy i pobiegłyśmy z końmi na halę :)
Wręczyłam Abouta Rusce i poszłam zamknąć halę.
- Teraz deszcz nie będzie nam przeszkadzał :3
Wsiadłyśmy na koniska i ruszyłyśmy stępem obok siebie. Shi ciekawsko obwąchała swojego towarzysza i po krótkim czasie stwierdziła, ze w sumie to go lubi. Musiałam sobie skrócić puśliska o jedną dziurkę. Między naszymi wierzchowcami zachowałyśmy jakieś dwa metry odstępu.
- Wiesz co... - zaczęłam.
- No co?
- Zapomniałyśmy poprosić kogoś o ustawienie przeszkód.
-Rusiaaaak! Wiesz przeciez, ze jestem zakręcona! Trzeba było nam przypomnieć!!!
- Ale ja sama mam sklerozę... - mruknęłam smutno.
- A no tak zapomniałam xDD To co teraz zrobimy?
- Ja nie schodzę z konia i koniec kropka - wytknęłam język - więc albo się trochę pomęczysz, albo kogoś spróbujemy zawołać.
-A moze by tak znowu pomęczyć Trevora??? Ale gdzie on jest... Hmmm...
- Powinnam się była zrewanzować i mu zainstalować jakiś system namierzający...
- Hahaha! No to pojedźmy po niego! Ugh zapomnialam ze leje...
- Podjedźmy do drzwi na na trzy cztery krzyczymy "Treeeevoooor!!!".
-Mi pasi ;) No to naprzód!
Ruszyłyśmy raźnym kłusem i po kilkunastu metrach zatrzymałyśmy się przy sporych wrotach. Jakoś udało nam sie je otworzyć. Padało jeszcze mocniej...
- No to co? Raz, dwa, trzy!
- Treeeeeevoooor!
- Treeeeeeevoooooor!
Byłam pewna, ze słyszeli nas wszyscy ludzie w promieniu 10 kilometrów. No i oczywiście wszystkie konie na pewno się spłoszyły :D
- OOO patrz! Idzie!!!- krzyknęłam radośnie :)
- Jest dobrze. Nie trzeba zsiadać. A tak w ogóle to te skoczki miałyby być takie małe, co nie? Bo powiem szczerze, ze mam lenia.
-Ja tez przez ten deszcz i te poranne zbieranie grzybów, więc taki mały parkurek wystarczy ;)
- Taaak, zbieranie grzybów... Dobra, ruszmy się trochę, bo sterczymy tu jak widły w gnoju - powiedziałam i razem z Shi ruszyłam przed siebie. Klaczka miała dziś sobry nastrój i bez oporów przyspieszyła do kłusa. Mila i Out po chwili do nas dołączyli i tak sobie truchtałyśmy jakiś czas.
- Powiedz swojemu stajennemu jaką masz wizję parkuru, a ja sobie zacznę woltki kręcić, dobra?
- Hmmm... Tak szczerze to jeszcze o tym nie myślałam, ale moze coś wymyślę na poczekaniu :)
- Trevor! Chodź tu!
- Słucham ciebie!
I tak zaczęłam ględzić Trevorovi i tłumaczyć mu jak mają być ustawione przeszkody, karcąc go za zły ruch. Tak na poczekaniu wymysliłam oksera, stacjonatki i koperty :) Ślicznie to wyglądało!
Tymczasem Sheila zaczęła machać głową, uspokojenie jej zajęło mi chwilę. Pilnowałam szybkiego tempa, aby zajęła się jego utrzymaniem. W kazdym narozniku robiłam woltę o średnicy około 15 metrów. Klacz skupiła się na sygnałach, które jej wysyłałam i przestała wariować.
- Ruska gotowe! Rozgrzejmy troszkę konie.
Powoli dołączyłam z Outem do Ruski. Nadrobiłam kilka wolt w szybkim kłusiku. Koniś spisał się doskonale :) Starałam się jak najmniej uzywać wodzy na tych ćwiczeniach i przekazywać Aboutowi sygnały przez łydkę.
Zerknęłam na parkur, wyglądał idealnie, więc mogłam się całkowicie skoncentrować na koniu. Jeździłyśmy sobie między przeszkodami, wyginając się na ciaśniejszych zakrętach. Po drodze były kolejne wolty róznej wielkości. Shi porządnie się juz rozbudziła, a utrzymanie jej wymagało sporo cierpliwości.
- Jak tam u ciebie? - zapytałam, kiedy przejezdzałyśmy obok siebie.
- A dobrze :) koniuch się jak na razie spisuje :) Co powiesz na troszkę galopu dookoła?- zapytałam, ciągle się uśmiechając.

- Galop zawsze.
Ustawiłam sobie Shi przed zakrętem i potem mocniej ścisnęłam ją łydkami. Nie musiałam powtarzać dwa razy, bo siwa wystrzeliła przed siebie jak z procy. Dałam jej chwilę na rozluźnienie, bo wiedziałam, ze i tak nie udałoby mi sie jej zatrzymać. Potem zwolniłam do kłusa i zagalopowałam raz jeszcze. Tym razem wyglądało to spokojniej.
- Dalej kochany!
Out czekał tylko na ten znak. Bardzo się cieszył:) Zostaliśmy troszkę z tyłu jednak zaraz szybko dogoniłam Ruskę i Shi.
- Kurczę Otto!
Kilka baranków poleciało ze szczęścia. Dawno pode mną nie jeździł :) Na szczęście byłam na nie przygotowana i nie spadłam, ani nie straciłam równowagi. Out zwolnił troszkę do kłusa jednak silniejsza łydka znowu wprawiła go w lekki galopik.
- Jakie szczęśliwe! - zawołałam, widząc, co pokazywał Out. Sheila chyba chciała wziąć z niego przykład, coś tak dziwnie szła. Szybko skorygowałam to zachowanie i wydawało mi się, ze jest ok. Przejechałyśmy tak jakieś dwa okrązenia, a potem zmieniłyśmy kierunek poprzez przekątną z lotną zmianą nogi. Obydwa koniska nie miały z tym problemów.
Poklepałam siwą po szyi i nie tracąc koncentracji lekko stuknęłam ją łydkami. Ozywiła się i postawiła uszy. Dosłownie sekundę później znowu wystrzeliła i dała w długą. Nie miałam siły zeby się z nią szarpać. Odczekałam chwilę i zwolniłam do kłusa, a zaraz później całkiem ją zatrzymałam. Nie była zadowolona, ale musiała odczekać przynajmniej 5 sekund. Badawczo popatrzyłam na jej uszy. Wyglądała na spokojną, więc ruszyłam kłusem ze stój. Potem stwierziłam, ze w sumie to mozemy poćwiczyć te przejścia. Milka tez przystała na ten pomysł. Zrobiłyśmy spory odstęp, aby nie wchodzić sobie w drogę. Zatrzymywałyśmy się do stój z kłusa i stępa, ruszałyśmy kłusikiem i galopem ze stój i tak dalej... Po kilku minutach wróciłyśmy do bardziej relaksacyjnej jazdy. Truchtałyśmy sobie po pierwszym śladzie dla odpręzenia. W końcu zdecydowałyśmy, ze czas na skoki.
- To ja pojadę pierwsza. Stacjonata, a potem dwa krzyzaczki - powiedziała Mila.
Wszytskie przeszkody były bardzo niskie, największa miała jakieś 50 cm.
About posłusznie zagalopował i zrobiła ładny najazd. Widać, ze miał mnóstwo energii, bo jego wybicie było bardzo silne. Szybko wylądował i popędził dalej. Krzyzaki nie stanowiły dla niego zadnego problemu.
Widząc, ze skończyli - zagalopowałam. Tak jak się spodziewałam Shi napaliła się na tę stacjonatę i ledwo ją przytrzymałam.
- Shi! To nie są trzymetrowe oksery, opanuj się trochę! - wymruczałam niezadowolona i skierowałam konia na pierwszą kopertę. Było lepiej. Druga tak samo.
Pogłaskałam ją po łopatce i westchnęłam.
- Przeciez nie mozna skakać normalnie, nie?
- Byłoby nudno! - Milka parsknęła śmiechem. Powolutku kłusowałyśmy obok siebie, czekając, az szanowny Trevor podwyzszy nam belki. Kiedy sie w końcu chłopak wyrobił - Mila rozejrzała się po parkurze.
- To moze krzyzak, stacjonata, krzyzak, okser, stacjonata, stacjonata? Tam od drzwi i potem...
- No wiem, wiem. Dobra, jestem za. Jedziesz pierwsza?
- No mogę. Patrzcie i uczcie się!
Zaśmiałam się pod nosem, ale szybko zamknęłam się pod wpływem jej piorunującego spojrzenia.
Ruszyłam spod wyznaczonego miejsca wprost na krzyzaka. i dopiero wtedy poczułąm jaką mój koń ma moc w zadzie. Doskonale i miękko wylądował po przeszkodzie. Wspaniale jest mieć takiego konia w swojej stajni :)To najwyzsza tutaj stacjonata. Ma az 50 cm [hoho xD] . Spokojnie galopowaliśmy na następną przeszkodę. I chop! Out nigdy nie wyłamuje ;) Poklepałam wałaszka po szyji i skręciłam leko na następną kopertę. No i oczywiście About nie był by Aboutem gdyby tak niskiej przeszkody nie pokonał by poprawnie. Ok, ok . Nie jaraj się tak Mila xD to teraz okser - 65cm. Niby nisko, ale strasznie się stresowaliśmy kiedy obok stała Ruska z klaczą i się nam przyglądały. Dobra weźcie się w garść. Ugh! Niestety... Za szybko sie wybliśmy... Niestety zrzutka... Ach trudno niby niski, ale szeroki... Zabije za to Trevora... No trudno się mówi xD resztę przeszkód z petardą w zadku pokonaliśmy świetnie :D Jestem dumna z konia :)
- I jak nas oceniacie?
- Hmmm... No wiesz Mila...Gdyby nie okser to byłoby świeetnie, ale półsiad robiłaś jak na 2 metry. Haha :D
- No a teraz tak na serio? Ej na prawdę taki półsiad?? - zapytałam.
- Nie no, tylko po tej 2 stacjonacie troszkę cię wybił i się nie mogłaś ogarnąć, ale jest ok ;) Ćwiczcie, a będzie jeszcze lepiej ;)
- No to dzięki :) Oho, Sheila juz się niecierpliwi :) Powodzonka!
- Tak, powodzenia sie przyda...
Zakłusowałam, a potem w miarę płynnie przeszłam w galop. Sheila strasznie parła do przodu i w duchu dziękowałam za to, ze nie zapomniałam o grubych rękawiczkach. Pędziła az do samego wybicia. Cały skok wyszedł mocno koślawo i nie byłam z niego zadowolona, ale stacjonata poszła nam juz duzo lepiej. Klacz pozwoliła nad sobą zapanować i to było najwazniejsze. Zwolniłyśmy na zakręcie i najechałyśmy na drugiego krzyzaczka, tym razem troszkę większego. Shi chyba poplątała nogi, próbując dojechać do przeszkody z prędkością światła, ale w porę udało sie jej uratować skok. Dośc mocno puknęła kopytem w drąg i to ją zdekoncentrowało. Ledwo wyrobiła na ostrym łuku, na którego końcu stał okser. Za słabe wybicie, brak jakiejś lepszej reakcji z mojej strony...
- Eh...
Szkoda gadać. No ale zebrałyśmy się w sobie tak szybko, jak było to mozliwe. Miałyśmy chwilę do szeregu składającego sie z dwóch stacjonat. Wyhamowałam siwą i wyciszyłam ją, dzięki czemu w pełni skupiona przefrunęła najpierw nad jedną, a potem nad druga przeszkodą. Poklepałam ją, poluźniając wodze i zwalniając do kłusa.
- Coś tam się wydarzyło? Buncik? - zapytała Milka.
- Nie, nie wiem... Jestem dzisiaj do niczego i cięzko mi ją ogarnąć.
- No dobra, To Trevcio, weź ze nam chłopie ustaw jakieś konkretniejsze wysokości. Śmigniemy to i będziemy na dzisiaj kończyć, nie?
- Ok.
Stępowałyśmy sobie po całej hali, Shi rozluźniła się juz prawie całkowicie. Szła sobie na luźniej wodzy i od czasu do czasu parskała. Podobnie wyglądało to u Mili i Abouta. Wałaszek powolutku człapał sobie przed siebie - pełen relaks.
- Dobra dziewczyny, zapraszam!
Milka zaczęła entuzjastycznie machac rękoma.
- Ja pierwsza! Pierwsza!
Nie mogłam odmówić. Gniadosz posłuchał swojej właścicielki i grzecznie zakłusował. Dziewczyna chwilę go zbierała, potem zrobiła większą serpentynę i zagalopowała w narozniku. Kolejność przeszkód pozostała ta sama, ich wysokość wzrosła do 105 cm.
Wałaszek niepewnie popatrzył na oksera, ale ozywił się, gdy Milka pokierowała go na krzyzaczka. Chętnie przyspieszył i wykonał elegancki skok. No i oczywiście coś musiało pójść nie tak... Co? Wyzsze przeszkody, energia i oczywiście wielka przyjemność podczas skoku. Oczywiście to tylko myśli Abouta. Wyrwał po krzyzaku do przodu i za Chiny nie chciał zwolnić! Szybkim galopem pędził na kolejnego krzyzaczka. Kiedy zerknęłam na Ruskę dziwnie sie patrzyła. Ugh... Juz po naszym świetnym przejeździe... No ale wracając do rozpędzonego koniska. I chop z galopu! Hm... Co to było... Zbyt szybkie wybicie, zrzutka i meeega mocne wybicie po przeszkodzie. Przez to wybicie pleciałam na szyje Otta, nogi wye przeskoczyłam go bez strzemion. Po okserze mieliśmy jeszcze troszkę drogi do ciągu stacjonat. Uspokoiłam wałacha i zwolniłam do kłusa. Wiem, wiem na zawodach stracilibyśmy troszkę cennego czasu, ale to tylko zwykły trening ;) Kiedy poczułam, ze jest juz dobrze stuknęłam gniadego łydkami i na prostej przed stacjonatami weszliśmy w galop. Doskonale poszła nam pierwsza i zaraz druga. Pochwaliłam konika i zwolniłam do kłusa. Spokojne podjechałam do Ruski.
- Ooo, a fajnie sie skacze tak wysoko bez strzemion??? :D
- Weź mi nic nie mów... Gdybys ty na nim siedziała...
- Niby wałach, a potrafi popalić, co nie?
- Och... Ruska.. Sama powinnam go wykastrować? Chyba zrobiłabym to lepiej ;D
- Nie zaprzeczam ;D
- No to twoja kolej! Tylko nie wylec z siodła :P
- Postaram się .
Ruska wyprostowała klacz i ruszyła na przeszkodę.
To, ze drągi zawisły o kilkanaście centymetrów wyzej, Shi zauwazyła od razu. Czułam pod sobą wulkan energii. No, ale nic... Jedziemy! Szybkim galopem... zbyt szybkim galopem jechałyśmy na kopertę. Wyrywała mi wodze i za nic nie pozwoliła sobie na choćby delikatne zwolnienie. Przefrunęła nad drewnianymi belkami i zanim zdązyłam ją oargnąć po skoku - popędziła dalej.
- Kobyło jedna! - krzyknęłam, szarpiąc się z nią.
Sheila ostrzegawczo bryknęła i tak najechałyśmy na stacjonatę. Klacz wybiła się tak mocno, ze prawie wyleciałam z siodła i poszybowałabym grzieś na drugi koniec hali. Jej styl był zbyt agresywny. Pomyślałam, ze prędzej sobie coś zrobi, niz nauczy czegoś pozytecznego.
- Koniec! - powiedziałam do niej w bojowym nastroju. - Mozecie zrzucić wszystkie belki na ziemie?!
Trevor zabrał się do roboty, podczas gdy ja starałam się zatrzymać konia. Shi w końcu stanęła w miejscu w rogu sali, ale szybko pokazała, ze nie nalezy do koni, które szybko się poddają. Stanęła dęba. Złapałam się grzywy i pochyliłam do przodu, próbowałyśmy sobie udowodnić, która jest alfą. Zauwazyłam, ze nie ma juz czego skakać, więc kiedy tylko opuściła się na ziemie - ruszyłam galopem. Jechałyśmy po pierwszym śladzie, a ja ciągle popędzałam ją łydkami i głosem. Sheili się to spodobało, bo postawiła uszy i nawet nie próbowała swoich sztuczek. Pierwsza złość przeszła nam obu. Zwolniłam do kłusa i poklepałam ją po łopatce. Wykonałam kilka kontrolnych wolt, by ją sobie ustawić, a potem skinęłam na stajennego, który juz wiedział, ze musi z powrotem ustawić belki na stojakach. Tymczasem zaczęłam cofać Shi. Zrobiła to bez oporów, znaczy się, ze zaakceptowała mnie i zaufała.
Chwilę pokłusowałyśmy, a potem spokojnie zagalopowałyśmy. Odczuwałam wyraźną zmianę w zachowaniu klaczy, Wyciszyła się i zaczęła słuchać. W ładnym stylu przeskoczyła krzyzaka, potem równie dobrze zatakarowała stacjonatę.
- Dooobry koń... - szepnęłam.
Była delikatna i dokładna, bardzo cieszyłam się, ze w końcu zrozumiała. Nie zalezało mi dziś na szybkości, bo to główny atut Shi. Jest jednak zbyt chaotyczna i nad tym muszę pracować.
Okser wyszedł bardzo podobnie, chociaz włozyła w niego zbyt mało siły. Wiedziałam, ze jest juz zmęczona, ale zostały 3 przeszkody... Ja takze nie miałam sił.
- No dalej, księzniczko...
Cmoknęłam i dodałam mocny impuls przed szeregiem. Na szczęscie udało nam się dobrze wymierzyć odległość i energię. Klacz całkiem nieźle poradziła sobie z tym zadaniem. Duzo raźniej najechała na kopertę. Kiedy wylądowałyśmy wyklepałam ją za wszystkie czasy.
Szybko zwolniłyśmy do kłusika i tak przejchałyśmy dwa okrązenia, po czym dojechałyśmy do Milki i Abouta. Dziewczyna plotła warkoczyki na grzywie swojego wierzchowca.
- Uparta ta twoja podopieczna.
- Nooo strasznie... Ale kochana tez czasem bywa. - Uśmiechnęłam się do niej.
Ruszyłyśmy stępem na luźnych wodzach. Obydwa konie były mocne spocone i zmęczone. Jechałyśmy sobie stępikiem obok siebie, a kiedy rumaki były juz w miare suche - zsiadłyśmy.
- To co? Koniec na dzisiaj?
-Sądzę, iz tak. Jestem wykończona.
- Ja tez... Ile my tak jeździłyśmy?
- Juz ci mówię... Ooo półtora godziny ześmy się z nimi męczyły.
- No, ale nasze przytulanki się sprawdziły pomimu kilku potknięć. Jak uwazasz?
- O tak! Shi się wymęczyła i dobrze :) To kiedy znowu trenujemy?
- Hmmm... Kiedy tylko się trafi okazja!
- Mila ale musisz mi coś obiecać...
- Co takiego? Ruska, mam się bać?
- Nieee. Ale obiecaj, ze juz nigdy przed treningiem nie będziemy jechały 10 kilometrów tylko po to, aby zaraz zawrócić bo "przeciez złota moze tam nie być..."
- No dobrze, obiecuję... Nie będziemy ganiały krasnalów ;) Acha! I następnym razem kanapki bez masła!! ;D
- No i to ja rozumiem :)!

-Trevor! Juz mozesz sprzątnąć parkur ;) Dzięki Ci wielkie!
- Spoko dziewczyny ;) Ja zawsze do dyspozycji.
- No mam nadzieje ;) A ta apka ma mi zniknąć z telefonu!
- Aj tam Ruska! Daj spokój ;)Moze to dla ciebie nawet lepsze rozwiązanie?
Podczas naszych rozmów zdąrzyłyśmy rozsiodłać konie na hali bo przeciez padało... Właśnie! Deszcz!
- Ruska! Pada jeszcze?
- Chodź zobaczymy!
Podeszłyśmy z końmi do wielkich wrót cedrykowej hali i je otworzyłyśmy. Okazało się, ze przez tą godzinę wyszło słoneczko. a stajnia ozyła. Po małym wybiegu obok hali lataly 3 wesołe arabki rząc do siebie, w koło kręcili się stajenni i inni pracownicy.
- Mila! Tutaj byłaś! Nigdzie nie mogliśmy Cię znalesć! O hej Ruska!
- Cześć Matt.
- Co się stało, ze mnie koniecznie potrzebujecie?
- Dzwoniła pani weterynarz. Chce dzisiaj przyjechać zbadać tę nogę Imperii.
- Imperii? A co jej w nogę?
- Moze przyjechać dzisiaj, cały dzień jestem w stajni :)
- Okey. Idziecie teraz do stajni?
- Tak. Jest teraz strasznie ciepło więc moze jeszcze podjedziemy na myjkę, ale to juz kwestia naszego lenistwa :)
- Dobrze :) No to idźcie. Ooo widzę, ze się ostro pracowało, co Abouciak? - Matt podszedł i poklepał swojego ulubionego konika po szyji.
- Noo. Skoki były :) Mila prawie spadła!
- Tak, tak. To nie mi konik dębował ;)
- Aj chodź juz czyścić te konie!
Chwyciłyśmy końskie ogłowia i ruszyłyśmy do stajni. Wstawiłam Otta obok boksu Shi, aby mógł porozmawiać z kolezanką.
- No to co z tą Imperią?
- Aaa szkoda gadać... totalnie rozwaliła sobie nogę od kopyta do pęciny...
- A co się stało???
- Zachciało jej się uciec... Jeszcze nie wiadomo dlaczego to zrobiła... Uciekła i w tym lesie gdzie często na tereny jeździmy. To tam obok tej rzeki, jest taki mały lasek ogrodzony drutem kolczastym... A Imperia wleciała w niego i zaplątała nogę...
-Ałłł... i co z nią?
- Dobrze... Ma opatrunek, ale chodzi obok hali na tym malym wybiegu z Revią i Rubinem. Źle znosi samotność, a mamy pewność, ze te konie nic jej nie zrobią. Dzisiaj na kontrolę ma wet przyjechać...
- No to zdrówka jej zyczę.. Mam nadzieję, ze nie będzie miała jakiejś trwałej kontuzji...
- Ja tez... Ale pani Andrea mówiła, ze będzie dobrze;) Wszyscy w to wierzą :)
- No to macie moje wsparcie ;)
- Jak tam About? Bo moja juz wyczyszczona.
- Ouciak tez. Wiesz nie chce mi się jechać myć koni...
- Mi tez nie... Są juz czyste, ujdą ;)
- Prawda. Dajemy je na łąkę, no nie? Bo chyba zostaniesz na obiad i kawkę?
- Pewnie! No i ploteczki.
Samolot mam za pięć godzin, takze mamy czas.
Weszłyśmy do kuchni, Milka od razu zaczęła buszować w szafkach, a ja przyglądałam się widokowi za oknem.
- Nie wiem, co zrobić... - mruknęła niezadowolona.
- Co powiesz na pizzę?
- Zaproponowałaś - płacisz!
- Ale ty dzwonisz.
- Zgoda.
Kiedy juz się dogadałyśmy - Mila zamówiła nam obiad. Coraz więcej osób zaczęło zbierać się w pomieszczeniu, w końcu pani dyrektor stwierdziła, ze zeszła się cała załoga. Minęło 20 minut, pół godziny, godzina... A pizzy ciągle nie było.
- Ej no, jeśli nie przyjedzie tu moja pizza za 5 minut, to nie dość, ze do nich tam pójdę, to jeszcze dostanę drugą pizze za darmoo!!!
- Ty jak coś załatwisz... Oj Mila, Mila - nie szalej ;D
- No bo mnie to wkurza!
Nagle usłyszeliśmy dzwonek. Oczywiście do drzwi pierwsza poderwałam się ja.
- No w końcu, co tak długo!
- No bo chyba pani konie uciekły, bo mi samochód zaatakowały!
- Ze jak???
- Ruska, Trevor, Matt!!! Chodź to się przydasz!
- Boze, kobieto, co się tak drzesz???
- Konie nam uciekły!!!
-Cooo??? - krzyknęli wszyscy chórem.
- Gdzie je pan widział?
- No tutaj, na tej prostej do stajni.
- Ok idziemy!
- Ale co z zamówieniem???
- Pan to tu połozy!
- Ale mój obiad!
- Rusiak! Sheila tez uciekła!
- No to idziemy!
Ruszyliśmy drogą którą wskazał nam dostawca. Wszędzie było pełno śladów kopyt. Wszystkie prowadziły pod górę. Nawet Nasz mały Pimpek uciekł... Ach te kucyki...
- Ej to tutaj!
- To idziemy! Trzeba je złapać! - krzyknęłam i ruszyłam biegiem na szczyt wzniesienia.
- Ej, ja mam smaczki marchewkowe! Moze chociaz szetland przyjdzie!
- Najpierw to trzeba je namierzyć... Ej, Shi nawet kantara nie zalozyłam... To będzie cud, jeśli ją kiedys złapię...
- O kurcze... Dobrze ze araby nie uciekły... 3 konie z głowy! Ej, a Out miał ten śliczny sznurkowy, wiesz ten taki tęczowy... Jeśli mi go zgubi, to niech się mnie boi!
- Tak! Zagubiony knatar jest w tej chwili najwazniejszy! Ale mi tez byłoby szkoda... - przyznałam.
- Tak! Ale wiesz, ze po tej gonitwie trzeba będzie w końcu je umyć xD???
- Mhm... Chyba, ze znajdziemy je w jakimś jeziorku... W sumie byłoby miło z ich strony...
- Noo :3 Ej szukajmy ich! Gdzie one mogły pójść...
- Nie masz czasem helikoptera w garazu?... - zapytałam.
- Mam nawet wrak samolotu który walnął się w Smoleńsku -.- Jesteś zainteresowana?
- Jaaasne. Dobra, moze się rozdzielimy? Ja i Milka pójdziemy na północ, a Ty... Matt? Tam, w te krzaki z kolcami, bo ja nie zamierzam isc w tamte stronę. Zgoda? Zgoda! To do roboty!
- No i wszystkim gra, ale gdzie północ xD???
- Nooo... to bardzo dobre pytanie... Tak... Ekhm... - mówiłam, rozglądając się, ale oni jak na złość cierpliwie czekali na odpowiedź. - No nie wiem! Tam gdzieś... O czekajcie! Słońce wzeszło gdzieś tam, a to znaczy, ze... Zajdzie tam?... Tak! I wtedy... Tam musi byc północ! - dumna ze swoich umiejętności dedukcji wskazałam prosto na... krzaki z kolcami. Matt uśmiechnął się z satysfakcją, a ja posłałam mu piorunujące spojrzenie. - To znaczy, ze ty idziesz na północ, a my na południe. I koniec kropka.
- Jestem za!
- No, ale dziewczyny!
- Słuchaj Matt- Ruska chyba zaczynała swoją przemowę.- Zobacz jak jesteśy ubrane.- Matt popatrzał na nsz ubiór od góry do dołu.- Mamy na sobię spodenki i koszulki... Ty jesteś najgrubiej ubrany ;)
-A niech juz wam będzie!
Byłyśmy z siebie zadowolone. Reszta załogi się rozeszła. Ja i Rusiak poszłyśmy na północ południe. Szukałyśmy i szukałyśmy, az wkońcu wpadłyśmy na szczyt wzniesienia xD.
Rozciągał się stamtąd widok na pole ze zbozem, na którym wygnieciono tajemnicze kręgi i inne wzory. Popatrzyłysmy na siebe wielkimi oczami.
- KOSMICI PORWALI NAM KONIE! - krzyknęłyśmy z przestrachem i rozejrzałyśmy się.
- Ej... Boję się - powiedziałam. - Najpierw krasnoludki, a teraz to...
- To co teraz?
- Nie wiem... Jak się woła kosmitów? Bo nie "kici-kici", co nie?
- Nie sądze - mruknęła.
- Dobra, zejdźmy na dół, moze ich statek jeszcze nie odleciał...
Zgodnie ruszyłyśmy między drzewami, bo oczywiście nie było tam zadnej ładnej ściezynki... Było dość stromo i tak dalej, ale czego się nie robi dla koni. Do końca zostało niedaleko, kiedy usłyszałyśmy dość charakterystyczne dźwięki wydawane przez duzy samochód. Co jakiś czas dało się takze rozróznić trzy stłumione głosy.
- Myślisz, ze to... Marsjanie?... - Popatrzyłam na nią, licząc, ze zaprzeczy, ale jej mina tez nie była zbyt ciekawa.
- Ruska, ja tam nie idę! Boję się! Poza tym rozwaliłam sobie nogę przez te cholerne krzaki, co tu rosły!- krzyknęłam i zrobiłam skwaszoną minę.
- To mamy problem... Mogłyśmy jednak wziąć Matta.
- Przeciez on jest gorszy od baby! Zna się na koniach ale w sprawach terenowych jest po prostu nieogarnięty! Ej słyszałaś to?- zmieniłam wyraz twarzy kiedy usłyszałyśmy podejrzane dźwięki.
Po chwili po dolinie rozeszło się przeraźliwe rzenie, a my jedynie wymieniłyśmy spojrzenia i w tym samym momencie popędziłyśmy na dół. Nie było juz mowy o strachu, naszym koniom działa sie krzywda!
Ledwo wybiegłyśmy z zalesionego stoku, a wpadłyśmy na trójkę ludzi, którzy bezczelnie ładowali nasze konie do starej, brudnej przyczepy! Dwa zbiry bez wątpienia działały na zlecenie jakiejś dziewuchy, szczerzącej się z dumą.
- Patrycja??? Zostaw nasze konie! I mój kantar!!! Ruska, dzwoń po policję!
Ledwo wyjęłam komórkę z kieszeni, a tamta dwójka smutno wyglądających panów wyjęła pistolety. Popatrzyłam na telefon. No nim się raczej nie obronię... Milka zrobiła wielkie oczy, a potem potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
- Lepiej to odłózcie i właźcie do auta!- posłusznie wykonałyśmy rozkaz, poniewaz nam grozili pistoletami.
Jeden trzymał nas na muszcze, podczas gdy drugi wraz z "Patrycją" próbował zmusić nasze wierzchowce do wejścia do pojazdu. Walczyły, ale gdy dziad wyjął z samochodu długi bat - uznały, ze lepiej będzie odpuścić.
Powoli schyliłam się do ucha kolezanki i szepnęłam:
- Zaraz wybuchnę! Przeciez oni zamęczą te konie! - łezka zakręciła mi się w oku. Ruska tez była bliska łez.
Nie było mowy zeby nawet próbować ich obezwładnić. Ich domem była siłownia, my najlepiej czułyśmy się na kanapie z paczką chipsów. Słyszałam jak zamykają rampę, a któryś z koni kopie w ścianę. Zamknęłam oczy, starając się nie rozpłakać.
- Szefowo, wszytsko gotowe - powiedział jeden ze zbirów.
Dziewczyna skinęła głową i usiadła z nami na tylnej kanapie, ona równiez miala broń.
- Patrycja... Co ty teraz chcesz z nami zrobić??- zapytałam z wahaniem w głosie.
- Hm.. jeszcze nie zdecydowałam - odparła wesoło. - Ale wiesz... Domyślasz się, ze nie mozemy was tu zostawić. Mam nadzieje, ze miło spędziłyście dzisiejszy dzień, bo to był wasz ostatni.
Schyliłam głowę i opadłam na ramię osoby, z którą spędziłąm ten dzień. Nie widziałam co robi Ruska, ale czułam, ze cała drzy. Płakałam. Nie wiedziałąm co mam zrobić...
A Ruska po cichu pisała sms'a. Cholernie bałam się, ze ktoś mnie nakryje, ale to był chyba jedyny sposób, zeby jakoś sprowadzić pomoc.
Kątem oka spojrzałam na coś jasnego w kieszeni kolezanki.
-Ruska! Co ty robisz? - szepnęłam jej do ucha.
- Ciii... Próbuję się z kimś skontaktować. Zagaduj ją.
Posłuchałam Ruski i próbowałam wymyślić jakies pytania...
-Patrycja czemu mnie tak nienawidzisz???
- Jeszcze się pytasz? - Uniosła brew ze szczerym zdziwieniem. W tym samym czasie samochód ruszył. - Nie pamiętasz?
- Czego??? - przestraszyłam się...
Prychnęła, ale widząc, ze Milka na prawdę nie pamięta głośno westchnęła i zaczęła.
- Trzy lata temu, Marsylia. Nie pamiętasz mojego konia, Dukata?!
- Dukat... Ale co ja mu zrobiłam, ze chcesz się mnie teraz pozbyć???
- Doniosłaś na mnie, to było niesprawiedliwe. Jacyś ludzie z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami zabrali mi go... Nigdy nie udało mi się go odzyskać, Teraz ja zabiorę ci twojego konia. A to, ze sama się tu napatoczyłaś, to juz twój pech...
- Ale ja nic nie zrobiłam! Nigdzie nie doniosłam! Przysięgam! Ja go kochałam! Przeciez od źrebaka wam pomagałam!
- To musiałaś być ty! Nie ma innej opcji. Mozesz sobie kłamać...
- Mozesz mi nie wierzyć, ale będziesz mnie miała na sumieniu! Wykończy cię myśl o mnie!
- Oficjanie przebywam teraz na Hawajach, mam alibi. A brudną robotę wykonają oni. Zrobią wszysko, jeśli tylko im zapłacę.
- Przewlekaj to jeszcze, Milka. Dobrze ci idzie, jeszcze tylko trochę... - szepnęłam do niej. Ile, do cholery, leci się do Francji z Nowego Jorku!?
- Ciszej! Damy radę!
- Patrycja... Czemu taka jesteś? Nie mozesz nam dać raz w pysk i wypuścić nas i nasze konie? Czemu jesteś taka okrutna! - Przy tym zdaniu poleciała mi łezka.
- Nie mogę. Widziałyście mnie, więc musicie zginąć. Ale wiedź, ze wcale nie zamierzałam cię dziś zabijac. To tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności. - Wzruszyła ramionami.
-Ruska... ja zaraz nie wytrzymam...Prędzej sama się zabiję!!
- Co mówiłaś??? Zamknij pysk! - skarciła mnie Patrycja.
Napisałam do kazdego, kto tylko miał mozliwości by nam pomóc. Jednak nawet Iron Man nie dałby rady przebyc takiego dystansu w kilka minut. Zaklnęłam w myslach i badawczo popatrzyłam na Patrycję. To nie była osoba zdrowa psychicznie, co zdecydowanie działało na naszą niekorzyść. Przyjaźnie szturchnęłam Milkę w ramie, chcąc dodac jej otuchy, ale sama jej potrzebowałam. Tylko my mozemy mieć takiego pecha!
- Ruska wyciszmy się.. .Wiem ze Shi i Out utrudniają nam to ale pomyślmy o wspaniałych chwilach! - szepnęłam i oparłam się o jej ramię.
Zgodziłam się z nią. Przypominałam sobie dzisiejszy trening. Shi była złośliwa i nieznośna, ale za to ją kocham. Miała charakter i ognisty temperament, ale potrafiła wytrzymać ze mną dłuzej niz większość istot na tej planecie. Zerknęłam na widok za oknem. Wyjezdzaliśmy z miasta.
Ja tez myślałam o dzisiejszym treningu... Dziwne..Z tyłu był tylko wałach i klacz.Nie było kucyka... Pewnie Matt juz go znalazł... Ten koń był wspaniały... Te wszystkie nasze chwile, tereny, treningi i jazdy były nie do przebicia... Nie wytrzymałam wybuchłam nadal siedząc.
- Mozecie zrobić ze mną wszystko ale konie macie zostawić w spokoju!!!!
Szybko się opamiętałam i wbiłam w fotel. Wszyscy się na mnie spojrzeli a Ruska przymknęła oczy myśląc, co teraz się stanie...
- Nie bój się o nie - powiedziała Patrycja pełnym wyniosłości tonem. - Martw się o siebie.
Jechaliśmy przez około kwadrans. NIe potrafiłam się skupić, Milka tez wydawała się nieobecna - strach nas sparalizował.
- Ruska, do cholery jasnej, ratuj nas! - wrzasnęłam jej do ucha.
Był pewien sposób. Niby mogłam zrobić "coś", ale wtedy... narobiłabym sobie wielu problemów. Łącznie z zerwaniem znajomości z Milką. Jednak sytuacja była naprawdę powazna, więc... Raz kozie śmierć?
- Wspominałam ci kiedyś o moich zdolnościach..? Błagam nie osądzaj mnie po tym zbyt krytycznie...
Nie wiedzała o co mi chodzi. Skupiłam się, ale to nie było proste w tych warunkach. Zacisnęłam dłonie w pięści, a spomiędzy palców wysunęły sie długie szpony. Po tatusiu... Niestety moje nie były pokryte adamantium i musiałam uwazać, by nie połamać ich w walce.
Patrycja popatrzyła na mnie ze zdumieniem. Nie wiedząc, co robić, uczyniłam to, co pierwsze przyszło mi do głowy. Wbiłam pazury w fotel przed sobą, a facet, który na nim siedział krzyknął z bólu. Samochód - ciemna furgonetka bez tablic - zabujała się na drodze, a kierowca wycelował we mnie i trafiłby, gdyby Mila nie popchnęła mnie na ziemie. W tym samym momencie, dzięki przypływowi odwagi, zabrała Patrycji Berettę M9. Widząc to spojrzałam na tego, który do mnie strzelił. Spróbował ponownie, ale przewidziałam to i cudem udało mi się odskoczyć. Wtedy padł kolejny huk od wytrzału. Gwałtownie zamrugałam, zdając sobie sprawę, ze to moja kolezanka oddała celny strzał w napatnika.
- Dobra robota... - powiedziałam z uznaniem, ale nie zdązyłam się bardziej rozgadać, bo gość, któremu wbiłam szpony zrobił się zły i złapał za broń swego kumpla.
Kierowca, choć z raną postrzłową w przedramieniu, utrzymywał pojazd w ruchu.
- O jasny gwint... - wyszeptał i gwałtownie zatrzymał auto. Słyszałam konie, ale dźwięk kolejnego strzału był straszniejszy. Milka syknęła, gdy pocisk otarł się o jej ramie i utkwił w fotelu. Przed nami unosił sie ciemny myśliwiec z wysuniętą z podwozia armatką. Na skrzydle zauwazyłam logo S.H.I.E.L.D. i juz miałam odetchnąć z ulgą, kiedy Patrycja wyjęła spod siedzenia granat.
Gestem kazała Milce oddać broń, a ona wykonała rozkaz.
- Wysiadać! - krzykneła. W jej głosie dało się słyszec panikę, ale wszyscy wiedzieliśmy, ze nie zamierzała odpuszczać. - Joe, tez masz takie cacko. Chodź tutaj, nie mogą nam nic zrobić.
Pasazer wyjął narzędzie destrukcji z paskudnym uśmieszkiem. Jego kumpel wydawał się niewzruszony, ale ręce mu drzały. Starał się zaciskać ranę, ale nie dawało to porządanego efektu.
Powoli opuściłam auto. Strach znowu wrócił, to było nie do zniesienia. Powiedziałabym, ze "teraz zarty się skończyły", ale nie. To nie było dobre określenie.
Myśliwiec ciągle nie osiadał na ziemi. Unosił się na wysokości pięciu, moze sześciu metrów. Otworzyła się śluza, a z wnętrza wyskoczył Wolverine. Zaraz za nim Ray.
Patrycja popatrzyła na nich z niezadowoleniem. Planując kradziez, chyba nigdy nie spodziewała się takiego obrotu spraw... Z resztą... Chyba nikt się tego nie spodziewał.
- Puście nas! - warknęła, a oni zatrzymali się w połowie drogi. Nawet z tej odległości mogłam dostrzec pulsującą ze zdenerwowania zyłkę na czole tatusia.
Dziewczyna pewnie uniosła głowę i sięgnęła do zawleczki granatu.
- Stój! - pisnęła Mila, wyprzedzając mnie o setne sekundy.
Sprawczyny popatrzyła na nią i roześmiała się w głos.
- Jeśli nie pozwolicie mi uciec - zginiemy tu wszyscy!
Ukradkiem zerknęłam na Ruskę oraz naszych ratowników.
Bardzo się bałyśmy. Konie nadal były w przyczepie. Jednak S.H.I.E.L.D wiedziało, co robi. Próbowałyśmy zwrócić jej uwagę na nas. Oczywiście nie pozwoliłyśmy jej sie ruszać. Juz prawie pociągnęła zawleczkę od granatu jednak... Nagle upadła na kolana a granat wypadł wprost pod moje nogi. Ruska bezzwłocznie go podniosła i wręczyła swojemu chłopakowi. On wiedział, co z nim zrobić.Szybko sprawdził co z zawleczką. Prędko schował granat do szczelnej skrzynki i zamknał na 4 spusty. Natychmiast podał ją Wolverine'owi a ten przywował do siebie Quicksilvera. Ten wziął granat i ze swoją prędkością zaraz wrócił bez skrzynki. Wyniósł go daleko, daleko, daleko... Okazało się, ze od tyłu do Patrycji zakradł się Wolverine i strzelił. No cóz nie było innego wyjścia... Za duzo było dla mnie jak na ten dzień... Jeszcze Ruska i te jej moce... Byłam w głeokim szoku. I jeszcze te 2 zbiry gdzieś nam uciekły. Jednak Quick szybko ich dopadł i juz nam nie uciekną ;) Kiedy Ruska opowiadała o wszystkim tacie i chłopakowi poszłam do przyczepy i wyprowadziłam na wielkie pole Abouta. Uspokajałam go. Oboje siebie potrzebowaliśmy. Po chwili podeszła do nas Ruska z Sheilą.
Miała wyraz twarzy równy "wyjaśnię ci to wszystko.."
No cóz... trzeba było jej wysłuchać. Myśliwiec juz poleciał. Ciało Patrycji oraz ten wóz zostało sprzątnięte przez agentów. Usiadłam sobie wygodnie na snopku siana i wpatrywałam się w Ruskę.
Głaskałam Shi po szyi, powoli się uspokajała. Zostałysmy same z końmi, kilka kilometrów drogi od stajni. Wiedziałam, ze ta rozmowa musi się odbyć. To głupie, ale bałam się prawie tak samo, jak balam się w samochodzie z trzeba zabójcami.
- Więc... - zaczęłam niepewnie. - Przepraszam, ze musiałaś się dowiedzieć w ten sposób. To było szalone, co? - Usmiechnęłam się smutno.
- Cały dzień dzisiaj byłyśmy razem i musiało stać się coś strasznego zebym dowiedziała się, ze moja kolezanka jest jakąś "mutantką"???
- O takich rzeczach raczej nie się nie rozmawia.... Ludzie zwykle kiepsko na to reagują, chyba rozumiesz...
- Ach... Ale chyba mi mogłaś powiedzieć? Przeciez prędzej czy później bym się dowiedziała a na pewno lepiej bym zareagowała gdybyś powiedziała mi to na spokojnie, a nie wyskakujesz nagle z pazurami!
- Tak sądzisz? No nie jestem pewna... No bo kurcze, znamy się jakieś dwa tygodnie? Bałam się o tym mówić.
-Aj, no juz dobrze ;) Chyba musimy ochłonąć co??? Dzwonimy po Trevcia? Mozesz u mnie jeszcze dziś przenocować, a najwyzej jutro polecisz do domu ;)
Ruska się uśmiechnęła i obie się przytuliłyśmy. Obie zdecydowałyśmy, ze na dziś juz za duzo... O wiele!!! Wyciągnęłam telefon i wybiłam numer Trevora.
- Poczekaj, przeciez mam zbudowane namierzanie, tak? "Gdzie jest dziecko"?
- Noo tak ;D
Ledwo wypowiedziałam te słowa, a zza zakrętu wyłonił się zielony cedrykowy busik z przyczepą dla dwóch koni. Szybko załadowałyśmy rumaki i wgramoliłyśmy się do samochodu. Oczywiście nie mówiłyśmy o niczym Trevorowi. Uznałyśmy ze tak będzie lepiej.
Kiedy dojechaliśmy do Cedryki było juz późno. Szybko oporządziłyśmy konie i zamknęłyśmy je na noc w cieplutkim boksie. Niech odpoczną :)
- Ej, Mila, nie uwazasz, ze przydałby nam się odpoczynek?
- Ale chyba nie zamiezasz jeszcze zasypiać???
- Myślałam bardziej o gorącym prysznicu i jakimś dobrym dramacie na noc. Co ty na to?
- MMM dramat powiadasz? Moze jakiś lepszy film o nadprzyrodzonych umiejętnościach?
- Oj Mila! Chyba starczy na dziś, co? Chodź znajdziemy jakąś komedię i damy sobie spokój!
- To ty idź się umyć, a ja zrobię popcorn. Potem łazienka moja, a ty robisz napoje i włanczasz film. Ok?
- No to chodźmy!
Dumnie odłozyłam swój odratowany kantar w kolorze tęczy na haczyk obok boksu gniadego i ruszyłam z Ruska do domu. Wieczór był cudowny. Musimy to kiedyś powtórzyć ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz